W swoim nowym życiu
obudziłam się z bólem głowy. Podnosząc delikatnie rękę do
głowy wysiliłam się na otworzenie oczu. Popatrzyłam na budzik.
Tak, ten sam budzik który budził mnie dotychczas swoim irytującym
brzęczeniem. Teraz niech sobie umilknie na wieki. Skończyłam
szkołę. Ta myśl była tak pocieszająca, że pomimo wielkiego kaca
z imprezy na zakończenie szkoły chciała dosłownie fruwać. Chyba
po raz pierwszy się tak upiłam. No przynajmniej od bardzo długiego
czasu. I jeszcze prezent od rodziców. Byłam wniebowzięta. Zsunęłam
się delikatnie z łóżka i szurając kapciami podeszłam do lustra.
Widok nie był zachwycający, ale czego się spodziewałam. Już
szykowałam się do łazienki, gdy rozległ się krzyk.
- Linka, wstawaj, śniadanko
– zawołał tata.
- Już, już –
powiedziałam jak najgłośniej potrafiłam w te sytuacji.
Mrucząc pod nosem
obrzydlistwa skierowałam się do łazienki wziąć ciepły prysznic.
Odżyłam. Dosłownie. Nie byłam już chodzącym zombie.
Odświeżona, wcierając wodę w ręcznik zeszłam na dół skuszona
zapachem jajecznicy mamy. Siedzieli przy stole, mając przed sobą
kanapki, sok no i wspomnianą jajecznicę. Nakładając jedzenie mama
już zaczęła mnie maglować.
- Jak się czujesz? Wszystko
w porządku? Blada jesteś – zaniepokojona zaczęła swój monolog.
- Tak, wszystko w porządku.
Tylko trochę głowa mnie boli. Nic wielkiego.
- Jesteś pewna? Idę ci
zrobić aspirynę – zniknęła w kuchni.
- To co mała, dziś twój
wielki dzień – nawiązał rozmowę.
- Tak, co chcesz mnie
jeszcze bardziej zestresować? Jeśli tak to ci się nie uda, bo nie
da się bardziej stresować.
- Oj tam, nie przejmuj się.
Będzie dobrze. Ja bym na twoim miejscu cieszył się.
- No i cieszę się bardzo –
wyszczerzyłam się. - Dziękuję bardzo.
- Nie ma za co. Zajadaj.
Gdy skończyłam jeść
pobiegłam na górę. Szybko wysuszyłam się włosy i gdy już
miałam się umalować zadzwonił telefon. Mogłam się spodziewać,
że to Marta.
- Hej Linka, jak tam?
-No nic. Kaaac.
- Oj tam, przejmujesz się.
- Zaczynasz gadać jak mój
tata – mruknęłam.
- Gotowa już jesteś? -
zapytała moja przyjaciółka.
- Nie, wczoraj, no wiesz,
byłam przejęta imprezą, a potem... domyśl się.
- Okey, za pół godzinki
będę.
- Ale ... - rozłączyła
się – dam radę.
Trochę chyba miała ona za
dużo energii. No, ale dało radę z nią wytrzymać.
Wyciągnęłam walizkę z
pod szafy. Drzwi szafy zaprotestowały gdy otwierałam je. Nie udało
mi nic wybrać, dopóki z pomocą nie przyszła Marta.
- Matko, ale masz fajne
ciuchy.
- No tylko nie mam okazji
nigdy w większości pójść – skrzywiłam się patrząc na
siateczkową miebieską bluzkę.- Niee, ta nie.
- A mogę ją wziąć?
- Jasne, bierz co chcesz.
Zostaw mi tylko trochę.
- Doobra.
Po chwili byłam już
spakowana. Tata nie pozwolił mi taszczyć walizki. No ale przecież
już nie była mała, chorowitą dziewczynką. Droga samochodem w
czwórkę strasznie mi się dłużyła. Później lotnisko. Łzy,
zapewnienia i uściski. No i pamiątkowe zdjęcie z Martą.
Pomachałam im przez małe okienko w samolocie. Pewnie mnie nie
widzieli, ale co mi tam. Silnik zaszumiał i wzleciałam w chmury.
Leciałam w nowe życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz