niedziela, 23 grudnia 2012

1. Gotowa już jesteś?


W swoim nowym życiu obudziłam się z bólem głowy. Podnosząc delikatnie rękę do głowy wysiliłam się na otworzenie oczu. Popatrzyłam na budzik. Tak, ten sam budzik który budził mnie dotychczas swoim irytującym brzęczeniem. Teraz niech sobie umilknie na wieki. Skończyłam szkołę. Ta myśl była tak pocieszająca, że pomimo wielkiego kaca z imprezy na zakończenie szkoły chciała dosłownie fruwać. Chyba po raz pierwszy się tak upiłam. No przynajmniej od bardzo długiego czasu. I jeszcze prezent od rodziców. Byłam wniebowzięta. Zsunęłam się delikatnie z łóżka i szurając kapciami podeszłam do lustra. Widok nie był zachwycający, ale czego się spodziewałam. Już szykowałam się do łazienki, gdy rozległ się krzyk.
- Linka, wstawaj, śniadanko – zawołał tata.
- Już, już – powiedziałam jak najgłośniej potrafiłam w te sytuacji.
Mrucząc pod nosem obrzydlistwa skierowałam się do łazienki wziąć ciepły prysznic. Odżyłam. Dosłownie. Nie byłam już chodzącym zombie. Odświeżona, wcierając wodę w ręcznik zeszłam na dół skuszona zapachem jajecznicy mamy. Siedzieli przy stole, mając przed sobą kanapki, sok no i wspomnianą jajecznicę. Nakładając jedzenie mama już zaczęła mnie maglować.
- Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Blada jesteś – zaniepokojona zaczęła swój monolog.
- Tak, wszystko w porządku. Tylko trochę głowa mnie boli. Nic wielkiego.
- Jesteś pewna? Idę ci zrobić aspirynę – zniknęła w kuchni.
- To co mała, dziś twój wielki dzień – nawiązał rozmowę.
- Tak, co chcesz mnie jeszcze bardziej zestresować? Jeśli tak to ci się nie uda, bo nie da się bardziej stresować.
- Oj tam, nie przejmuj się. Będzie dobrze. Ja bym na twoim miejscu cieszył się.
- No i cieszę się bardzo – wyszczerzyłam się. - Dziękuję bardzo.
- Nie ma za co. Zajadaj.
Gdy skończyłam jeść pobiegłam na górę. Szybko wysuszyłam się włosy i gdy już miałam się umalować zadzwonił telefon. Mogłam się spodziewać, że to Marta.
- Hej Linka, jak tam?
-No nic. Kaaac.
- Oj tam, przejmujesz się.
- Zaczynasz gadać jak mój tata – mruknęłam.
- Gotowa już jesteś? - zapytała moja przyjaciółka.
- Nie, wczoraj, no wiesz, byłam przejęta imprezą, a potem... domyśl się.
- Okey, za pół godzinki będę.
- Ale ... - rozłączyła się – dam radę.
Trochę chyba miała ona za dużo energii. No, ale dało radę z nią wytrzymać.
Wyciągnęłam walizkę z pod szafy. Drzwi szafy zaprotestowały gdy otwierałam je. Nie udało mi nic wybrać, dopóki z pomocą nie przyszła Marta.
- Matko, ale masz fajne ciuchy.
- No tylko nie mam okazji nigdy w większości pójść – skrzywiłam się patrząc na siateczkową miebieską bluzkę.- Niee, ta nie.
- A mogę ją wziąć?
- Jasne, bierz co chcesz. Zostaw mi tylko trochę.
- Doobra.
Po chwili byłam już spakowana. Tata nie pozwolił mi taszczyć walizki. No ale przecież już nie była mała, chorowitą dziewczynką. Droga samochodem w czwórkę strasznie mi się dłużyła. Później lotnisko. Łzy, zapewnienia i uściski. No i pamiątkowe zdjęcie z Martą. Pomachałam im przez małe okienko w samolocie. Pewnie mnie nie widzieli, ale co mi tam. Silnik zaszumiał i wzleciałam w chmury. Leciałam w nowe życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz