sobota, 29 grudnia 2012

4. Świętujemy mój przyjazd?

Moje pierwsze mieszkanko. Można było go już tak nazwać. Przynajmniej dla mnie. Miałam tu mieszkać przez najbliższy miesiąc.  Kurcze. No tak, nie było to spełnienie moich marzeń, ale to mieszkanie było cudowne. Od razu po wejściu było korytarz. Był wyłożony boazerią i ciemną podłogą. Było widać, że ktoś postarał się nieźle przy odnowie. Powoli szłam przez korytarz  ciesząc się z posiadania własnego kąta. Pewnie Adam uważał mnie za wariatkę. I co mi tam. W salon z pół ścianką do kuchni nie był mały, ale miał za to piękne wykuszowe okna z siedziskiem. Zawsze o takich marzyłam. To wszystko to co teraz dał mi los to chyba rekompensata za te wszystkie przeżycia.
- No to mała co masz zamiar teraz zrobić? - spytał brat padając na starą kanapę.
- Hm.. świętujemy mój przyjazd? 
- Dobra ja idę po jakiegoś szampana - powiedział  szykując się do wyjścia.
- Niee! - zatrzymałam go. - To znaczy idź, ale ja nie piję. Kup mi jakiś soczek - uśmiechnęłam się.
- Ty chyba żartujesz! Myślisz, że dałbym alkoholu mojej ukochanej siostrze? - powiedział uśmiechając się zadziornie. - Przecież byś padłam po jednym kieliszku.
- Ej! Bardzo śmieszne. Kiedyś się z tobą policzę! - zagroziłam, ale odpowiedział mi tylko cichy trzask drzwi.
Zajrzałam do sypialni. Była cała blado fioletowa. Promienie słońca przebijały się przez szare zasłonki z czarnymi różami malując jasne smugi na dywanie. Punktem centralnym było łoże. Dosłownie. Wielkie, ogromniaste, duże łoże. Była też biblioteczka, szafka i komoda. Trochę zużyte, ale dla mnie były wprost idealne. Były też drugie drzwi prowadzące do łazienki. Łazienka też była nadzwyczajna, chociaż wyglądała jak każda inna. Była moja przez ten miesiąc. Wczołgałam walizkę do sypialni. Wiem, że wydaje się to take wyreżyserowane, ale padłam na łóżko i uśmiechałam się. Wreszcie miałam perspektywy na przyszłość. Kiedy tak leżałam myśląc o sobie w różnych sytuacjach. Miło było sobie wyobrażać jako księżniczkę patatającą na jednorożcu. W końcu wstałam. Nie będę leżeć przecież cały dzień, nie? Poszłam do kuchni. Zwykła kuchnia ani jakaś nowoczesna ani babcina. Kuchnia jak kuchnia. Zajrzałam do lodówki. Wiała pustkami. Hm, to nic. Postanowiłam obszukać wszystkie szafki w poszukiwaniu jakiś kieliszków do szampana.  Przecież z ręki pić nie będziemy. W jednej z górnych półek zobaczyłam szklanki. Nie były konkretnie do szampana, ale cóż... Według mnie pasowały idealnie. Postawiłam je na okrągłym stoliku. Drzwi trzasnęły. Adam wrócił. Przerwał magiczną ciszę swoim męskim głosem.
- Wróciłem. I mam najlepszego szampana na jakiego było mnie stać.
- Okey. Szybki jesteś.
- Sklep masz tuż obok. Kamienica na prawo.
- Świetnie. Nie będę musiała daleko iść.
- No, a pod tobą jest kwiaciarnia. Niedaleko jest przystanek, linią 64 o 8.30 możesz do mnie dojechać.
- Spoko, tylko że sama bym sobie poradziła.
- Nie jestem taki pewien.
- Hej, chodź raz w życiu uwierz we mnie.
- Dobra, dobra, niech ci będzie - poddał się, rozlewając mój sok do szklanki. - To co? Za twoje wakacje w Londynie!
- Za moje londyńskie życie.

1 komentarz: